Nawigacja

Historia szkoły

Wspomnienia Zygmunta Tusznio

       Jestem uczennicą Szkoły Podstawowej nr 4 i przeżyłam wiele zabawnych sytuacji związanych ze szkołą, ale są one niczym w porównaniu z tymi, które spotkały mojego dziadka Zygmunta Tusznio. Zanim o nich opowiem, muszę jeszcze zaznaczyć, że nauka w tej szkole to nasza rodzinna tradycja, ponieważ przed dziadkiem do czteroklasowej Szkoły Powszechnej w Skarżysku Książęcym chodziła moja prababcia – Marianna, a w 1983 r. naukę rozpoczął mój tata – Rafał. Jednak najzabawniej i najciekawiej o życiu szkolnym opowiada dziadek Zygmunt, a oto jego wspomnienia.

   Dziadek po raz pierwszy przekroczył próg szkoły w roku 1952. W tym czasie była to już szkoła siedmioklasowa, a jej kierownikiem był pan Stanisław Lewicki. Budynek szkolny wyglądał zupełnie inaczej niż dziś. Składał się z dwóch części; mniejszy pełnił funkcję mieszkania kierownika szkoły i jego rodziny oraz był kancelarią, a także pokojem nauczycielskim W większym, drewnianym odbywała się  nauka. Znajdowały się tam 3 izby lekcyjne. Pierwsza z nich  była przedzielona drewnianym parawanem i tworzyła dwa odrębne pomieszczenia. W każdej sali stał piec kaflowy, a na korytarzu, który przebiegał przez całą długość budynku, palono w piecu zwanym kozą. Klasy były wyposażone skromnie. Stały w nich dwuosobowe drewniane ławki z otworem, w którym mieścił się kałamarz, czyli naczynie na atrament. Była oczywiście tablica, kreda i szmatka do wycierania. Zajęcia rozpoczynały się o godz. 8.00, a kończyły o 15.00. Lekcje, podobnie jak dziś, trwały 45 minut, ale o przerwie informowała pani woźna (Ziętkowska) używając pokaźnego metalowego dzwonka. Uczniowie bardzo ją lubili, choć, jak mówił dziadek, często „godziła spory między uczniami za pomocą ścierki do podłogi”. Ogólnie, w szkole panowała dyscyplina. Powszechne były kary cielesne. Niegrzeczni uczniowie, którzy nie uważali, lub nie odrobili lekcji, zostawali po zajęciach w tak zwanej „kozie”, nawet na 3 godziny! Dziś w to trudno uwierzyć, ale tak małych rozmiarów szkoła mieściła prawie stu uczniów, dlatego niektóre zajęcia odbywały się w pobliskim domu. Klasa dziadka liczyła 30 małych urwisów, w szkole było więc ciasno i hałaśliwie. Na przerwach uczniowie posilali się chlebem z wodą i cukrem, dodatkowo codziennie musieli wypić łyżkę tranu, który, według dziadka, smakował i pachniał okropnie! By złagodzić jego smak, dzieci dostawały kawałek chleba z solą. Kiedy dziś próbuję to sobie wyobrazić, to cierpnie mi skóra…

   Przez pierwsze 3 lata dzieci pisały ołówkiem, a następnie używały obsadki ze stalówką. Za każdym razem należało zamoczyć ją w atramencie i powoli  kaligraficznie pisać. Do standardowej wyprawki ucznia należał „Elementarz polski”, zeszyty, zwane kajetami i, bezwarunkowo, bibułka do wycierania kleksów. Uczniów obowiązywał strój schludny; dziewczynki nosiły fartuszki, przewiązane pod szyją kokardką lub przyozdobione białym kołnierzykiem.

          Gdy zapytałam dziadka o atrakcje i rozrywki w szkole, spodziewałam się zupełnie czegoś innego, a tymczasem okazało się, że raz w miesiącu przyjeżdżało do szkoły kino objazdowe. W repertuarze przeważały bajki radzieckie, które dzieci bardzo lubiły, a bilety kosztowały 60 groszy. Organizowano także wycieczki do stolicy i wyjazdy harcerskie. Dziadkowi zapadły też w pamięć apele, np. z okazji 1-go Maja, które zawsze kończyły się wielogodzinnym pochodem. W tym czasie szkoła była bardzo powiązana z polityką, czego przykładem była obowiązkowa składka „na przyjaźń polsko-radziecką”. Były też inne składki, np. na odbudowę Warszawy i na furmankę, „którą ksiądz przyjeżdżał ze Skarżyska Kościelnego trzy razy w tygodniu na lekcje religii. Za brak  składki na furmankę dostawało się pstryczek gumką recepturką w ucho i dług był anulowany. Bardzo zdziwił mnie ten zwyczaj, ale dziadek zarzekał się, że tak to właśnie wyglądało.

   Oczywiście w szkole, były lekcje wychowania fizycznego. W miejscu, gdzie dziś jest budynek nowej szkoły, znajdowało się pole, które przy pomocy mieszkańców, przekształcono w boisko. Grano na nim w piłkę, bawiono się w dwa ognie i podchody. Inną rozrywką był tenis stołowy, ale paletki trzeba było sobie wykonać samodzielnie z kawałka deski obitej korkiem. Dzieci chętnie uczęszczały na zajęcia prowadzone przez klub sportowy „Oleśnica”, który w ferie zimowe wypożyczał im narty. Jeżdżenie na nich było wielką frajdą, podobnie jak zabawa na niewielkiej zamarzniętej rzeczce, którą po lodzie można było przemierzyć odległość od szosy aż do torów na sankach wyposażonych w prowizoryczne żagle z prześcieradeł.

  Na koniec zapytałam dziadka o kadrę nauczycielską, którą, jak się okazało, dziadek doskonale pamięta. Wspominał kierownika szkoły pana Edwarda Hupałowskiego, który zginął w tragicznych okolicznościach na torach oraz jego następcę pana Andrzeja Pastuszę, który podczas II wojny światowej był więźniem obozu w Oświęcimiu. Języka polskiego uczyła pani Anna Zalewska, fizyki i śpiewu pani Sendejewicz, zaś pani Pietruszka odpowiadała za harcerstwo i nauczanie historii. Wszyscy nauczyciele cieszyli się szacunkiem zarówno uczniów jak i starszych mieszkańców Książęcego uczęszczających do prowadzonej przez nich szkoły wieczorowej.

 Miło było posłuchać wspomnień dziadka, ponieważ, być może któregoś dnia, to ja opowiem swoim dzieciom, jak zmieniała się nasza szkoła, bo chciałabym, aby i one kontynuowały naszą rodzinną tradycję.                

                                                       Wspomnienia spisała uczennica kl. V Julia Tusznio

Skarżysko-Kamienna  czerwiec 2017 r

Aktualności

Kontakt

  • Szkoła Podstawowa nr 4 im. Marii Curie Skłodowskiej
    ul. Książęca 149
    26-110 Skarżysko-Kamienna
    gmina Skarżysko-Kamienna
    powiat skarżyski
    woj. świętokrzyskie
  • +48 41 2512925

Galeria zdjęć